Niedzielna refleksja: nienawiśćW 1947 r. w Starogardzie Gdańskim urodził się Kazimierz Deyna, uznawany za najlepszego polskiego piłkarza XX wieku.

- Kazik był typem przywódcy o charyzmatycznej, danej przez Opatrzność sile – pisał o nim trener Kazimierz Górski. Przyszły lider reprezentacji Polski pochodził ze skromnej rodziny, miał trzy siostry i sześciu braci. Jego ojciec pracował w miejscowej mleczarni, a matka zajmowała się domem. Przodkowie Deynów przybyli na Kociewie z Litwy, stąd ich nietypowe nazwisko.

Jest 29 października 1977 r., w telewizorze leci mecz Polska – Portugalia na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Kazimierz Deyna ustawia piłkę w narożniku i bezpośrednio z rogu strzela bramkę - jak się potem okaże, na miarę awansu na mistrzostwa świata. Stadion "eksplodował" okrzykiem radości, a gdy spiker podał, kto jest zdobywcą bramki, zaległa cisza, która momentalnie przemieniła się w gwizdy. Cały stadion, prawie 60 tysięcy ludzi, gwiżdże z nienawiści. Gwizdy trwają aż do zakończenia meczu, gdy przyszedł czas na świętowanie po remisie 1:1, ale wielu z obecnych na trybunach nie chce myśleć, komu to zawdzięcza... Kiedy bohater meczu schodzi z boiska tuż przed końcowym gwizdkiem - kibice znów go wygwizdują. Deyna nosi na sobie piętno Legii Warszawa.

Z nienawiści będziemy robili różne głupie rzeczy, nawet w takiej sytuacji, jak mecz piłki nożnej. Ale z nienawiści możesz nawet wybrać Piekło.

Ktoś powiedział: Nienawiść rodzi się z zazdrości lub lęku o utratę swojej pozycji i wartości. O ile jednak uczucie zazdrości może pozostać ukryte i niekoniecznie przeradzać się w konkretne czyny, o tyle nienawiść jest aktywną formą niechęci wobec drugiego człowieka i wyraża się w pragnieniu „niewidzenia” przedmiotu nienawiści, unikania go, wyrządzania mu zła lub też wyniszczenia. Nienawiść połączona z przekonaniem o własnej racji to ślepota, której nie da się łatwo wyleczyć nawet miłością, choćby nie wiem jak wielką.

Proś zatem często Boga o pomoc w walce ze złością, która może dużo w tobie zniszczyć.

Kim jest dla ciebie Bóg? Tym, przed którym uciekasz? Może nie nienawidzisz Go wprost, ale poprzez np. osoby lub instytucje, które go uobecniają?

Jeśli ktoś przestał wierzyć w Boga, to nie znaczy, że nie wierzy w nic. To znaczy, że wierzy w byle co.

Czy Stwórca jest twoim Przyjacielem, który, gdy się zbliża, serce drży i zapraszasz Go do siebie?